WSZYSTKIE KOBIETY MAAS

Nie tak dawno temu spotkałam się z terminem "young adult". W pierwszej chwili skojarzył mi się tylko z Simsami. I wtedy jeszcze nie miałam z YA problemu.
Później przeczytałam opis gatunku i zazgrzytałam zębami. Bo jak to, ona i on? Oboje z okropnymi przeżyciami z przeszłości? Oboje skrywają traumę? Oboje pomimo trudów życia, rozpaczy i smutku NADAL MŁODSI ODE MNIE?

Coś mi w tym nie pasowało.

Nie, że nie lubię młodych bohaterów. Harry Potter najlepsze lata miał do czwartego tomu. Nie mam nic przeciwko dzieciakom rzucanym w wir walki w książkach fantasy.
Ale z drugiej strony ukształtował mnie Pratchett, u którego większość bohaterów jest według tych standardów... stara.
Dlatego uważałam, że YA to gatunek, w którym za cholerę się nie odnajdę. Plus, umocniłam się w tym przekonaniu przeglądając nieco okładek książek (tak, wiem jak to brzmi).

Co się zmieniło?

Sięgnęłam po książki Sarah J. Maas. Wyobraźcie sobie, jakie miałam opory. Siedziałam na bookstagramie, oglądałam zdjęcia jej książek na profilach dziewczyn młodszych ode mnie o dobre kilka lat, czytałam ich rozemocjonowane komentarze. Zastanawiałam się nad fenomenem tej pisarki. Co w tych książkach mogło być takiego, że przyciągnęło taką rzeszę fanów?
To jednak było jeszcze za mało, żeby mnie zachęcić.
Dopiero rozmowa z Agnieszką (@magicalreading) zmieniła moje nastawienie. Dziękuję, Agnieszko!
Zaczęłam od Dworów.

Moje pierwsze myśli odnośnie popularności tych książek:
- bajkowe schematy - która młoda kobieta ich nie lubi? (o tym będzie w innym poście)
- fae - czy można się oprzeć przystojnym mężczyznom, którzy w tych powieściach pojawiają się wręcz stadami, a każdy kolejny jest jeszcze bardziej obłędny?
- miłość - nie jakaś tam zwykła miłość dla śmiertelników, tylko MIŁOŚĆ, a może powinnam napisać One True Love, przeznaczenie zapisane w gwiazdach i tak dalej. Bo nawet jeśli stąpamy twardo po ziemi, to miło wyobrazić sobie, że coś takiego istnieje.

Okej, czytało się miło, czasami z wypiekami na twarzy. Zarwałam kilka nocy na skończenie Dworów. Potem zabrałam się za Szklany Tron.
Samą miłością i przystojnymi mężczyznami na tak długo by mnie Maas nie zatrzymała.

I teraz przechodzimy do właściwej części posta. Uwaga, będą spoilery. Jeśli lekturę Maas masz przed sobą i chcesz czerpać przyjemność z czytania, zamknij kartę z tym blogiem.

WSZYSTKIE KOBIETY MAAS, czyli jak nafaszerować książki dla młodzieży feministycznym nadzieniem.

 With great power comes great responsibility, powiedział kiedyś Wujek Ben (a nie Tom. Wiolu, palę się ze wstydu ^^) do Petera Parkera. Autorzy książek dla dzieci i młodzieży mają trudne zadanie. A ci spośród nich, którzy zdobyli sławę i ogromną popularność to już w ogóle. Bo czy swoimi książkami nie wpływają na chłonne, młode umysły?
Dlatego tak przypadła mi do gustu Sarah J. Maas. Bo w swoich książkach zawarła wiele treści przydatnych młodym kobietom.

1. Nie jesteś słaba.
Główne skrzypce w jej książkach grają kobiety. To one łamią klątwy i ratują królestwa. One decydują o losach świata. Przezwyciężają trudności, podnoszą się po nawet najboleśniejszym upadku.
Ale nie tylko.
Bo w tych książkach każda kobieta jest silna. Ta, która musi zarabiać ciałem. Ta, która wędruje przez świat, żeby spotkać swoją królową. Ta, która mimo zabijania z zimną krwią jest w stanie płakać w teatrze. Ta, która daje się zniszczyć, ale nie pokonać. Ta, która jest niszczącym wszystko żywiołem, ale kryje się wewnątrz śmiertelnego ciała, bo jest uprzejma.
Kobieca siła jest pokazana w książkach Maas na wiele sposobów. I dobrze.

2. Nie jesteś sama.
Za dużo mamy w świecie rywalizacji pomiędzy kobietami. Wyścig szczurów, w którym to my jesteśmy gryzoniami. Ani to przyjemne, ani zdrowe.
Aelin i Lysandra - czy ich początkowa relacja nie jest idealnym przykładem? Rywalizowały ze sobą. Konflikt między nimi stworzył i podjudzał Arobynn. Kobieta kobiecie wilkiem przez mężczyznę. Odkryły jednak, że wcale nie są rywalkami, nie muszą skakać sobie do gardeł. Razem stały się silniejsze.
Może nie ma tu tak pięknej historii przyjaźni jak w My Little Pony (tak, rozklejam się, gdy kucyki mówią o sile przyjaźni), ale widać gołym okiem, że warto wyjść poza schematy.

 A co powiecie o...
Aelin i Dorianie?
Tu mamy inny typ przyjaźni, bo między kobietą i mężczyzną. Ale nie tylko. Trudno to ubrać w słowa, ale ich przyjaźń sprawia, że łzy wzruszenia napływają mi do oczu. Czemu? Bo oboje są marzycielami. Oboje kochają książki, kochają swoje królestwa. Dbają o swoich przyjaciół, są lojalni i troskliwi. I oboje są głowami potężnych królestw. I się przyjaźnią. Widzicie to, co ja? Wizję szczęśliwego świata, w którym królestwa nie napadają na siebie, tylko żyją jak dobrzy sąsiedzi? Chyba też jestem marzycielką.
I dobrze, świat potrzebuje marzycieli - pozdrowienia dla Wioli (@booking.around)


3. Jesteś panią swojego losu.
Morrigan pokazała, że nie jest niczyją własnością. Że tylko ona może decydować o samej sobie. Że można powiedzieć nie. I w tym miejscu mam dwie ścieżki, którymi szłam rozpatrując ten przypadek.
Z jednej strony Morrigan jest dobrym przykładem na to, że "nie" jest realną opcją. I kobiety, szczególnie młode, powinny o tym wiedzieć. Wszystkie. Bo nadal w społeczeństwie mamy mnóstwo przeświadczeń o tym, co powinny, a czego nie powinny robić kobiety.
Z drugiej strony mamy też ukazane, że spełnianie woli rodziców nie zawsze pokrywa się z tym, czego my pragniemy. I że warto podążać własną ścieżką życia. Bo to nasze życie, a nie rodziców.

4. Nie ma nic złego w miłości, nie ma nic złego w rozstaniu.
Ale trwanie w toksycznym związku, tylko po to, żeby nie unieszczęśliwić drugiej połowy... to jest coś strasznego.
Feyra i Tamlin - nie można powiedzieć, że nie byli zakochani. Byli. I ta miłość pomogła Feyrze stać się kimś innym, zmienić swój świat na lepsze.
Nie jestem tu po to, żeby zastanawiać się, jak mogła pokochać kogoś takiego jak Tamlin, bo:
* nie uważam, że Tamlin był złą postacią. Był postacią wykorzystaną, głównie przez Maas.
* nikt mi nie wmówi, że ich początki nie były wspaniałe.
Jestem tu po to, żeby zauważyć jak stanowczo Feyra potrafiła bronić własnego jestestwa. I wyplątać się ze związku, który nie przynosił już nic dobrego.
Bo mogła wyjść za Tamlina, skoro kochał ją na zabój. Mogła za niego wyjść, bo przecież go kochała, bo poszła za nim pod górę, bo walczyła dla niego z Wielkim Czerwiem (hehe). Mogła czuć się zobowiązana. Mogła stać się nieszczęśliwa, żeby on był szczęśliwy. I ba, on by nawet tego nie zauważył.

A co z Aelin?
Jeśli chodzi o Aelin, Sama, Chaola, Doriana i Rowana... to dzięki rozmowie z Julią (@kochajmy_ksiazki) mam tyle przemyśleń, że wystarczy na kolejny post. Ale nie taki długi jak ten, obiecuję!
A może by tak napisać posta o mężczyznach Fae i o tym, co robi z nimi miłość? - w ogarnięciu tego pomogła mi Patrycja (@nastepnastrona)


Widzicie, niby same oczywistości, niby nic wielkiego... ale myślę, że to robi dobrą robotę. Za to właśnie lubię Maas.




 Dajcie mi znać, czy czegoś istotnego nie pominęłam! Mam nadzieję, że to się Wam spodoba. Jeśli tak, to mam w zanadrzu rozważania o życiu uczuciowym Aelin i o tym jak lektura Zabójczyni zmieniła moje spojrzenie na jej związki!





Komentarze

  1. Po pierwsze - Wujek Ben, nie Tom ;)
    Po drugie - to mnie bardzo zaciekawiłaś. Ja "Dwory..." rzuciłam po 10% drugiego tomu z myślą, że Feyra to jeden z najbardziej chybionych wzorów dla młodych dziewczyn w historii NA (a tym bardziej, jeśli ktoś się pomylił i czyta to jako YA). Czyli ona się jakoś zmienia z biegiem stron? Dyskutujemy tu czy na kawie? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Feyra... cóż... wyrabia się. Ogólnie z każdej postaci można wyciągnąć coś wartego uwagi, z Feyry też. Ale to Morrigan mi najbardziej imponowała w Dworach ;)

      Na kawie zawsze można podyskutować!

      Usuń

Prześlij komentarz